Pięcdziesięciokilometrowy odcinek szutru

Pięcdziesięciokilometrowy odcinek szutru
podzielilismy na dwa dni, zwłaszcza,że trochę już przejechalismy. Spaliśmy na campingu Mikeltornis bo pogoda była niewyraźna. Rano w trasę, odrazu przeciwny wiatr.Walka z tarką na drodze, kamieniami, wiatrem i kurzem. Co jakiś czas przejeżdża w szleńczym tempie samochód , wzniecając tumany kurzu. Edek równo sunie do przodu, staram mu się dorównac. NIe da się nic zrobic , ponad dwie godziny trzęsawki. Pod koniec, jakieś 9 km do celu doganiamy parę wcześniej poznanych Niemców. Przyjacielskie machania i krótka rozmowa. Spali na dziko na plaży, przy tym zatrzęsieniu komarów podziwiam ich wyczyn. W końcu ukazuje sie asfalt, wita nas Kolka. Drogą na wprost docieramy do pólwyspu. Zmęczeni fundujemy sobie kawę (0,50 ) i ciastko (0,21), a potem sesja zdjęciowa na pieknej plaży.


Dzień jest piekny więc postanawiamy się więcej nie męczyc.

Robimy drobne zakupy i mijajac Kolkę, zatrzymujemy sie na pierwszym napotkanym polu namiotowym w miejscowości Purciems. Rozbicie namiotu 2 łaty od osoby, są prysznice i toalety. Idziemy na plaże , ale wiatr nie pozwala tam przebywac, jest zupełnie pusto. Opalamy się schowani za bude rybacką. Wieczorem jadę do sklepu po kiełbasę. Gospodarze zapewniaja gosciom drzewo na ognisko za darmo. Smażymy pyszne kiełbaski w jednym z licznych miejsc wyznaczonych do tego celu na terenie biwaku.
url=http://photo.bikestats.eu/1033/kielbasa.html][/url]
Edek okazuje się mistrzem rozpałki. Pełny luz i wypoczynek. Jest ciepło, nie ma komarów i mamy w końcu dobre humory- no more szuter !!!.


Walka z szutrem na Łotwie - prawie 50 km odcinek do pokonania , ciągle przeciwny wiatr. Zdobycie półwyspu Kolka na Łowie. Zmęczeni udalismy sie na plaże. Ślad GPS
http://trail.motionbased.com/trail/activity/3108151

Rano na śniadanie pasztet

Piątek, 1 czerwca 2007 · Komentarze(3)
Rano na śniadanie pasztet z chlebem. Niebo zachmurzone, jedziemy w kierunku Ventspils, znanego portowego miasta. Dojeżdżamy w miarę szybko, w porze obiadowej. Znajdujemy Bistro i za 2 łaty jemy to co zwykle. Obok zajada para niemieckich rowerzystów. Krótka rozmowa, przyjechali promem z Kilonii i jada do Rygi. Najedzeni zwiedzamy miasto i szerokie nadbrzeże. Robimy zdjęcia. Miasto ładne i zadbane. Edek w informacji otrzymuje namiar na camping. Pora ruszyć w kierunku półwyspu Kolka. Jedziemy pofałdowaną drogą, a przecież obok jest brzeg morza. W dodatku wydaje się jakbyśmy ciągle jechali pod górę, ale GPS tego nie potwierdza. Przeciwny wiatr nie jest naszym sprzymierzeńcem. Nagle asfalt się kończy. Z boku drogi zauważam poznaną wcześniej parę Niemców, z niedowierzaniem studiującą mapę. Mijamy ich i kiwam, że dobrze jadą na Kolkę. Po kilometrze odwróciłem się, zauważyłem , że jadą za nami. Po 12 km ukazał się znak campingu, skręciliśmy, Niemcy pojechali dalej , chociaż już prawie osiemnasta. Nie mają szans dojechać do Kolki po tej drodze. Camping był miejscowości z latarnią morska Mikeltornis. Rozbicie namiotu 3 łaty od osoby , domek 5 łatów – wybraliśmy domek. Ładne miejsce, dużo domków i przestrzeni, no pełno komarów. Jest bar z napojami. Woda do kąpieli letnia, może początek sezonu ?. Domek duży, rowery weszły do środka. Wieczorem spacer nad morze, plaża przepiękna i szeroka. W nocy lało.

Spaliśmy na campingu Karkle,

Czwartek, 31 maja 2007 · Komentarze(0)
Spaliśmy na campingu Karkle, nie polecam ze względu na ceny ustawione pod Niemców. Rano już w dwójkę suniemy do przodu. Tempo znacznie wzrosło, droga prosta , ruch mały , zachmurzenie średnie. Do Palangi dotarliśmy szybko, pogoda była niepewna, więc tylko małe zakupy i w kierunku granicy. Sklepy są doskonale zaopatrzone, więc trzeba uważać, żeby nie wydać wszystkich pieniędzy. Na Łotwę wjeżdżamy bez przeszkód, ja na dowód Edek na paszport. Nie mamy wymienionych łatów, ale się tym nie martwimy. Droga pusta przez zalesione okolice. Docieramy do Liepaji. Zaraz za bazarem znajdujemy bank i wymieniamy 50 euro ( około 33 łatów ). Naprzeciw banku wchodzimy do bistro i jemy obiad za 1,5 łata – tanio i smacznie. Najedzeni ruszamy na zwiedzanie miasta i nadbrzeża. Robimy fotki przy pomniku tych, którzy nie wrócili z morza. Edek standartowo w informacji wypytał o campingi. Jedziemy na północ, bez limitu czasowego i kilometrów. Koło siedemnastej pogoda się psuje. Niebo szare, pokazuje się mgła, jest ponuro. Szukamy campingu z domkiem, żeby nie zmoknąć. W miejscowości Sakasieja jest znak. Zbaczamy z drogi kilometr, niestety camping Erasmus , w dodatku gonią nas dwa wilczury. Spieprzamy ile sił w pedałach. Tak w ogóle, to cztery razy goniły nas psy, co znacznie przyspieszyło naszą średnią prędkość podróży. Snujemy się dalej ponurą szosą, jest coraz później i nagle następny znak. Skręcamy w lewo, pies standartowo na powitanie, ale czujny gospodarz przywołuje jego i nas. Po pertraktacjach wynajmujemy 5 osobowy domek za 6 łatów ( tanio ). Mamy czajnik, jest gorący prysznic, z którego skwapliwie korzystamy. Po kąpieli idziemy nad morze, kamienista plaża ma swoje uroki, towarzyszy nam pies właściciela. Miejsce urokliwe, pełne swojskich akcentów, tylko mnóstwo komarów. Polecam, to gdzieś kilometr za miejscowością Strante. Dla ciekawych sami zobaczcie - www.baltmuiza.viss.lv . W nocy porządnie lało. Korzystając z czajnika jem pierwszą chińską zupkę. Jest gorąca, nie sposób szybko zjeść – „Jak ten Waldek to robił ?”- nasuwa mi się myśl .

Etap wyszedł znowu grubo

Środa, 30 maja 2007 · Komentarze(0)
Etap wyszedł znowu grubo ponad 100 km. Rano wstajemy po piątej i przed szósta wyjazd. Nadal pagórki, lasy i pola, odpoczywamy co piętnaście, dwadzieścia kilometrów. Przed Kłajpedą silny przeciwny wiatr prawie zatrzymuje nas w miejscu. Waldek zgłasza problemy z rowerem, coś mu przeskakuje w napędzie i trzeszczy. Docieramy do centrum miasta, Edek w informacji pyta o camping. Zwiedzamy rynek i nadbrzeże, potem siadamy na ławce w centrum. Waldek oznajmia, że z powodu awarii roweru , nie jedzie dalej. Napęd może się rozlecieć na trasie i wtedy będą problemy. Twierdzi, że źle mu założyli kasetę podczas wymiany szprychy. Nie usłyszał od nas słów, żeby nie rezygnował, jakoś tak wyszło. Poszukaliśmy dworca, kupił bilet za 161 litów do Warszawy, z dwoma przesiadkami. Pomimo, że pociąg był za godzinę, wybrał inny, odchodzący jutro o szóstej rano. W trójkę więc jeszcze, podążyliśmy na camping. Trochę się go naszukaliśmy, po drodze było parę ale – ERASMUS — co znaczy nieczynne, o czym nie wiedzieliśmy, jadąc prawie kilometr w las, a przecież przy drodze wyraźnie pisało. Musieliśmy wrócić i prawie 20 km od Kłajpedy camping się ukazał. Namiot 10 litów, ale jak się okazało później od człowieka 5 i za rower 5 w sumie 20 – strasznie dużo. Poszliśmy na obiad i piwko ( 14lit i 4 lity ). Prysznic okazał się też płatny 5 litów, więc go odpuściliśmy, co dziwne Waldek, którego czekał długa podróż, też nie skorzystał. Po rozbiciu spacer nad morze, piękna, piaszczysta plaża, żyć nie umierać. Na polu namiotowym chwilę rozmawialiśmy z samotnym Niemcem jadącym rowerem do Moskwy i spanie. W nocy o czwartej Waldek spakował się i odjechał. Nie wychodziłem z namiotu.
Tak pożegnaliśmy się z Waldkiem. Cóż mogę powiedzieć. Zabrał ze sobą jasiek do spania, garnek z rączką, termos w którym codziennie rano parzył kawę, którą pił na postoju, puszki rybne i mięsne, no i z 20 zupek. Kawę przestał parzyć gdzieś po ósmym dniu, ale nie dociekaliśmy dlaczego. Prowadzi własną stronę w Internecie http://www.swetex.prv.pl/ , ale nie znalazłem opisu z tej wyprawy, ani zdjęć, pomimo, że prowadził notatki z podróży. Na naszej linii panuje dyplomatyczne milczenie, ciekawe czy zobaczę zrobione przez niego zdjęcia.

Niebo bez chmurki. Tego poranka

Wtorek, 29 maja 2007 · Komentarze(0)
Niebo bez chmurki. Tego poranka postanowiłem wygrać wyścig na pakowanie. Zamek, pytanie, potwierdzenie, zapalenie palnika gazowego, otwieram namiot. Udając zaspanego, systematycznie pakuje rzeczy. Widzę Waldka, który macha energicznie łyżką z zupą, by za chwile rzucić się do pakowania. Śpiwór i materac już miałem spakowane , nic nie jadłem , więc nie miał szans. Po dziewięciu dniach byłem pierwszy, patrzałem na nich zadowolony, chociaż nadal nie wiedziałem o co im chodzi z tym pakowaniem. Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. Zapomniałem zapiąć jedną z gum mocujących worek i hak wszedł między szprychy. Było to powodem naderwania szprychy, pojawiły się pęknięcia na feldze, które po następnym tysiącu kilometrów, jak się później okazało, zaowocowały jej wymianę. Zgubiłem też jednego śledzia, niech mu ziemia lekką będzie. Na Kiejdany jechaliśmy drogą Edka, która niestety po pewnym czasie się skończyła. Edek zasięgnął języka. Okazało się, że w czasach radzieckich kursował tu prom, teraz nie. Pozostało znaleźć inną, niestety było to prawie 40 km szutru. Droga nie najlepsza, trzęsawka na której pozbawiłem się przytroczonych do worka klapek. Wszystko przez poranny pośpiech, zawsze były w worku. No trudno zostałem tylko z moimi SPD. Szuter się skończył, mijamy wioskę i znowu szuter, a więc to tylko asfalt przez wioskę. Docieramy do miejscowości Bukonys . Na widnokręgu potężne chmury, wiadomo, że będzie burza. Wykorzystujemy solidny przystanek autobusowy do jej przeczekania. Po godzinie jest jeszcze mżawka, postanawiamy jechać dalej. To był jedyny dzień jak się później okazało, w którym zmoknęliśmy. Zmoczeni docieramy do Kiejdan, miasto siedmiu rynków. Przejeżdżamy uliczkami, obok synagog, miasteczko zapuszczone, nie odniosłem dobrego wrażenia. Zmarznięci wchodzimy do cafe trochę się posilić. Zamawiam pieczeń z frytkami za 12 litów, chłopaki też. Wychodzi słońce i trochę schniemy. Małe zakupy w sklepie, trochę słodyczy i lody. Ruszamy na Kłajpedę. Edek ciągnie ostro do przodu , aż dostał reprymendę od Waldka, że nawet nie ma czasu rozebrać kurtki. Dostajemy się na E85, gdzie jedziemy szerokim poboczem. Zatrzymuje nas policja. Okazuje się, że tą drogą rowery nie mogą jeździć. Edek wyciąga mapę i pokazuje gdzie jedziemy. Policjant pokazuje gdzie mamy zjechać i każe po rusku ostrożnie jechać poboczem. Obyło się bez mandatu, pepik by nie przepuścił. Zjeżdżamy na równoległą drogę, zaczynają się ponownie pagórki. Co 20 km robimy przerwy, Waldek sypie puder. Nadszedł czas szukania noclegu. Teren zabudowany, jedziemy , jedziemy i nic. Zdesperowany Edek proponuje rozbić się 5 m obok drogi , w środku wsi na zupełnym widoku. Nie zgodziłem się. Namówiłem ich na skręt z tej drogi na pierwszym skrzyżowaniu. Skręcamy w lewo, los mi sprzyja, znajdujemy piękne miejsce, na wzgórzu, no i komarów brak, czyli można swobodnie porozmawiać o jutrzejszym dniu i dzisiejszych wrażeniach. Mój palnik gazowy nadal nie ruszony, okazuje się, że można przeżyć.

Rano wcześniej wstajemy,

Poniedziałek, 28 maja 2007 · Komentarze(0)
Rano wcześniej wstajemy, krótkie pakowanie i bocznymi drogami jedziemy na Wilno, stolica Litwy (do 1939 stolica województwa wileńskiego), na Pojezierzu Wileńskim, nad Wilią, u ujścia Wilenki; ośrodek przemysłowy; port lotniczy, węzeł kolejowy i drogowy; ośrodek kulturalny i naukowy, uniwersytet (zał. w 1579), cenny zespół obiektów zabytkowych wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1994; główny ośrodek kultury polskiej na Litwie. Wilno zamieszkują (dane za 2001): Litwini 57,8%, Polacy 18,7%. Przywitał nas sznur samochodów na dwóch, a czasami i trzech pasach. Włączyliśmy się do tego krwioobiegu i powoli zmierzaliśmy w kierunku serca, czyli starówki. Prze napisem Wilno robimy zdjęcie, przy użyciu statywu. GPS prowadzi jak po sznurku, po pewnym czasie docieramy do cmentarza na Rossie. W 1820 roku opiekujący się wówczas cmentarzem na Rossie księża misjonarze otoczyli go murem. Poza jego obrębem, tuż przy wejściu głównym, jest niewielki cmentarzyk wojskowy. Oprócz 164 żołnierzy polskich poległych w walkach o Wilno w latach 1919-20 pochowano tu też tych, którzy zginęli w 1939 r., oraz 76 akowców, ofiar walk podczas operacji "Ostra Brama" w 1944 roku. Wszystkie groby są jednakowe (choć na akowskich widnieje charakterystyczna "kotwica"), ustawione w równych szeregach. Pomiędzy nimi uwagę zwraca wielka płyta z czarnego granitu. Spoczywa tu Maria z Billewiczów Piłsudska, matka słynnego Marszałka, która zmarła w 1884 roku, a pochowana była najpierw w grobie rodzinnym w litewskich Sugintach. U jej stóp umieszczono srebrną urnę z sercem Józefa Piłsudskiego (ciało spoczęło w katedrze na Wawelu). Nie ma na płycie ani imienia, ani nazwiska, ani żadnej daty. Pod zwykłym, prostym krzyżem jest tylko napis "Matka i Serce Syna" oraz cytat z "Beniowskiego", jako że Słowacki należał do ulubionych przez Marszałka poetów. Zwiedzamy cmentarz i robimy zdjęcia. Warto odwiedzić to miejsce.
Podążamy do Ostrej Bramy, wileńska brama, wewnątrz której znajduje się kaplica z obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. Na Bramie pierwotnie znajdował się napis w języku polskim "Matko Miłosierdzia, pod Twoją obronę uciekamy się", jednak w 1867 r. z polecenia Rosjan usunięto go zamieniając go na łaciński. Po odzyskaniu Wilna przez Polskę pierwotny napis przywrócono, jednak po 1946 roku ponownie go usunięto zastępując łacińskim. Przy bramie pełno ludzi, prawie odbywa się msza w języku polskim, słychać śpiew. Odnoszę dziwne wrażenie, że nie opuściłem Polski. Idziemy dalej . Stare miasto pięknie odnowione i zadbane, przyjemnie i miło. Wchodzimy do cukierni na kawę i ciastko, znowu słychać polski. Idziemy w kierunku ratusza. Waldkowi dzień prędzej pękła szprycha od strony kasety i w informacji dowiedzieliśmy się, gdzie są sklepy rowerowe. Po podaniu adresu, GPS planuje trasę i ruszamy. Znajdujemy sklep, ale okazuje się ,że nie mają serwisu. Jakoś jednak wyszło, że to zrobią. Czekamy chwilę, Waldek wychodzi zadowolony bo chcieli tylko 1 lita. Ruszmy na dalsze zwiedzanie. Oglądamy uniwersytet, katedrę, arsenał i ciężko wspinamy się na górę Trzykrzyską. Tutaj podziwiamy panoramę całego miasta. Gedimino prospekt to ostatni cel zwiedzania. Szukamy poczty w celu znalezienia kleju. Zapomniałem napisać, że Edek kupił w Trokach znaczki bez kleju i nie mógł wysłać kartek. Na poczcie pani w okienku trochę się uśmiała, wzięła znaczek i odkleiła podkładkę pod znaczkiem, a następnie go przykleiła. Okazało się , żeby przykleić znaczek wcale nie trzeba go ślinić. Niezły obciach !!. Przed opuszczeniem Wilna opanowuje sklep i jem sałatkę z bułką, jakoś usilnie zgłodniałem. Ruszamy drogą w kierunku Kiejdan. Zaczynają się małe pagórki. Znajdujemy po poszukiwaniach , bo teren podmokły , nocleg koło drogi, za kępką drzew w wysokiej trawie. Edek reperuje zerwaną przednią lionkę hamulca, idzie mu to bardzo nieudolnie, widać, że nie ma do czynienia z naprawą rowerów. To była jego jedyna awaria roweru ( stary Author, bez amora i pozaklasowa przerzutka, ale ciągnął !), nielicząc rozregulowanej tylniej przerzutki. Morał – ma bezawaryjny rower( czyżby Toyota ?), więc nie musi się znać na naprawach. Komarów brak – to plus.

Pogoda się poprawiła, jest słonecznie

Niedziela, 27 maja 2007 · Komentarze(0)
Pogoda się poprawiła, jest słonecznie . Jedziemy drogą na Wilno, cel dzisiejszy to Troki. Zamek na wyspie, dawna rezydencja wielkich książąt litewskich, gotycki, zbudowany przez wielkiego księcia Witolda na pocz. XV w. na Wyspie Zamkowej jeziora Gałwe. Trzeba było odbić na Troki z głównej drogi, więc znowu zaliczamy 20 km szutru, jak się wolno jedzie można podziwiać widoki. Docieramy do celu w godzinach popołudniowych. W drodze do zamku postanawiamy zostawić rowery na strzeżonym parkingu. Starsza kobieta na parkingu okazuje się polką. Opieramy rowery o pobliski dom, zabieramy co potrzeba, 10 litów ląduje w kieszeni szefowej parkingu. Idziemy na zamek, po drodze lody i cola. W kasie zamku walka o zniżkowe bilety dla emerytów, płacimy 4 zamiast 8 litów. Cała obsługa mówi po polsku, więc pertraktacje również były po polsku. Zwiedzanie, doszukuje się jakiś śladów polskości tych ziem, ogólnie brak. Edek kupuje 15 kartek ze znaczkami, okazuje się, że ma dużo znajomych. Po zwiedzaniu idziemy do knajpy karaimskiej. Jemy jakiś karaimski przysmak, nie był to schabowy, za 22 lity , więc raczej drogo, do tego kwas chlebowy. W między czasie zdrowo się rozpadało, schronieni pod dachem nie przejmowaliśmy się. Wychodząc wstąpiliśmy do Kienesa. Troki to miasteczko karaimskie. Niegdyś Karaimi mieszkali w Trokach wyłącznie przy jednej długiej ulicy, zwanej Karaimską. Obecnie mieszka tu kilkanaście rodzin karaimskich, łącznie ok. 60 osób. Kienesa czyli świątynia karaimska, drewniana, zbudowana w XVIII w., niszczona podczas pożarów w 1794 i 1812, odbudowana, remontowana w l. 1894-1904. Jest to budowla wzniesiona na kamiennej podmurówce, na planie zbliżonym do kwadratu, nakryta czterospadowym łamanym dachem polskim, zwieńczonym niedużą czworoboczną wieżyczką. W środku siedział pan, który ożywił się dopiero jak Edek wrzucił datek. Okazało się, że mówi po polsku. Znowu poznaliśmy kawałek historii tego miejsca. Po przyjściu na parking zastaliśmy rowery okryte grubą folią. Pani zadbała, żeby nic nie zmokło. Pomogliśmy w jej zwinięciu. Ruszamy w kierunku Wilna, w poszukiwaniu noclegu. Po pewnym czasie trafiamy w środek lasu na polankę. Teren nierówny, komary w normie. W nocy budzi mnie odgłos niezadowolonego dzika, widocznie weszliśmy na jego teren. Humory dopisują, wrażeń sporo.

Rano pakowanie idzie mi

Sobota, 26 maja 2007 · Komentarze(0)
Rano pakowanie idzie mi coraz lepiej, chociaż nadal jestem ostatni i muszę ich gonić. Znajdujemy inna drogę do szosy, wkrótce jest asfalt i nie musimy pchać rowerów. Szosa do granicy prosta, odbijamy na Sejny. Tu w kantorze wymieniamy po 50 euro ( jakieś 140 litów ), robimy zakupy,. Konserwy , zupki i do granicy. Przed granicą zdjęcie i po chwili jesteśmy na Litwie. Łapiemy chwilę oddechu na napotkanej stacji benzynowej, i przez Lizidaj kierujemy się na Druskieniki. Czeka nas szereg niezłych podjazdów, a że było gorąco, postanowiliśmy odpocząć nad wodą w miejscowości Veisiejai. Mijamy dużo opuszczonych drewnianych zapuszczonych domów, pola to ugory. Rozkładamy się nad brzegiem jeziora Arcis ,woda ciepła, więc idę popływać. Po dwugodzinnym odpoczynku ruszmy na Druskieniki, znane przedwojenne uzdrowisko. Po I wojnie światowej miasto znalazło się na terytorium Polski. Popularność uzdrowiska wzrosła znacznie dzięki Józefowi Piłsudskiemu, który wielokrotnie w nim wypoczywał. W 1934 r. doprowadzono do Druskienik linię kolejową . Miasto przywitało nas festynem i muzyką. Chodziliśmy wśród szeregu straganów oferujących przeróżne towary. Z Edkiem załapujemy się na szaszłyka za 10 litów, był spory, więc się najedliśmy. Chłopaki opili się kwasu chlebowego. Spotykamy Litwina mówiącego po polsku, oferującego nocleg. Zostawił adres i telefon. Opuszczamy miasto drogą na Wilno. Zaczyna się chmurzyć. Edek skręca w kierunku mijanego jeziora Ilgis, koło miejscowości Grutas i na opuszczonym o tej porze miejscu do plażowania, w tempie wojskowym, rozbijamy namioty. Po minucie zaczyna padać, zdążyliśmy się rozbić.

Wstajemy. Namioty mokre od

Piątek, 25 maja 2007 · Komentarze(0)
Wstajemy. Namioty mokre od osiadłej rosy. Wpycham w siebie przygotowane dwa pączki, popijam sokiem. Mam ze sobą palnik gazowy i gaz, ciekawe czy go użyje. Jak co rano walczę ze śpiworem, wgniatając go do małego firmowego woreczka, potem przychodzi kolej na materac samo pompujący. Kątem oka patrzę na Waldka. Na stojąco wcina dopiero co zrobiona zupkę chińską, bacznie obserwując stan mojego zaawansowania w pakowaniu. Nie zauważyłem dotychczas żeby Edek coś jadł. Zaczynam podejrzewać, że najpierw je, a potem ogłasza pobudkę. Dziwne myśli nachodzą człowieka z rana. Rower przygotowany. Pudruje tyły, które odczuwają trudy podróży, ale nie jest tak źle, żeby nie można było jechać. Za parę dni powinno się wszystko unormować.
W planie dzisiaj dojazd do Augustowa. Jedziemy polną droga wzdłuż Bzury, do niezaznaczonego na mapie mostu. Chłopaki nie bardzo wierzą, że tam będzie, ja wierzę w mój GPS. W końcu dojeżdżamy, jest drewniany most, parę fotek i po kilometrze znajdujemy asfalt. Drogą wzdłuż Biebrzańskiego Parku Narodowego kręcimy w kierunku Twierdzy Osowiec. GPS znowu prowadzi w teren , pchamy rowery polna piaszczysta drogą, po obu stronach łany zbóż. Głośnych narzekań nie słyszałem !.
Asfalt w dosłownym tego słowa znaczeniu znajdujemy we wsi Okrasin. Polegało to na tym, że spod grubej warstwy łajna krowiego, powoli łatami wyłaniaj się asfalt, by w całej okazałości wyłonić się w okolicach środka wioski. Wrażenie piorunujące. Zatrzymujemy się przy miejscowym sklepie. Chłopaki wykupują wszystkie kołaczki i ucinają rozmowę z miejscową ludnością, która tłumnie waliła na nasze powitanie. Pozostaje mi zjeść loda. Tniemy dalej. Przed Osowcem spotykamy parę sakwiarzy, okazuje się z Holandii, jadą na Kraków. Pozdrowienia i ruszamy. W twierdzy Osowiec okazuje się, że niemożliwe jest jej zwiedzenie. Jest to teren jednostki, wejście z przewodnikiem po uprzednim umówieniu, najlepiej dzień wcześniej. Zainteresowanym przypominam, że warto o tym pamiętać. Zwiedzamy tylko w okolicy dostępne szczątki umocnień. Waldek wymienia uszkodzone łożysko w lewym pedale, ma jeszcze jedno zapasowe. Ciekawe, kto jeszcze wozi zapasowe łożyska do pedałów?.
W okolicach Dolistowa przejeżdżamy skręt na Białobrzegi, wnet jednak wracamy na właściwy trakt. W Dolistowie Waldek podczas krótkiej przerwy na przystanku wcina konserwę rybną, Edek natomiast w tym czasie opowiada historię najazdu szwedzkiego.
Na Białobrzegi do wsi Jasionowo 17 km szutru, droga piękna wzdłuż wijącej się mnóstwem zakoli rzeczki, chociaż wytrzęsło nas zdrowo. Po pewnym czasie dojeżdżamy do Kanału Augustowskiego, na śluzę Dębowo. Zjeżdżamy do śluzy i moczymy nogi w wodzie. Upał jest niezły, cały oblewam się orzeźwiającą wodą. Pędzimy w kierunku Augustowa. W czasie kolejnej przerwy dochodzi do chwili prawdy. Waldek daje mi do zrozumienia, że przyłączyłem się do wyprawy i zostałem przyjęty, więc nie mogę stawiać własnych warunków, tylko cicho siedzieć. Jako zarzuty mojej winy podał, dystanse dzienne ponad 100 km !, chodzenie na obiady do restauracji !!, jazda z prędkością ponad 27 km/h !!!. Rozgoryczony stwierdził, że gdyby wiedział, że będzie inaczej to by nie jechał. Przemilczałem wszystkie zarzuty, zrzuciłem to na karb wysokiej temperatury, przemęczenia i bolącego tyłka. W Augustowie Waldek postanowił kupić nowe siodełko i zaczęliśmy szukać sklepu rowerowego po raz kolejny. Atmosfera była trochę napięta, obiadu na razie nie jedliśmy. Wykorzystując, że Waldek kupuje siodełko wskoczyłem na hamburgera, żeby coś wrzucić na ząb, chociaż czułem się jak przestępca, przecież inaczej się umawialiśmy, gotować mieliśmy sami. Siodełko kupił i udaliśmy się na rynek, gdzie zgodnie zjedliśmy lody w kubku. Po naradzie udaliśmy się w stronę granicy ( dzień bez obiadu – sic! ) , szukając po drodze miejsca na nocleg. Parę kilometrów za Augustowem był znak informacyjny kierujący nas do lasu na pole namiotowe. Droga okazała się niezdatna do poruszania się rowerem , blisko 3 km pchaliśmy dzielnie nasze sakwy, by dotrzeć w końcu, na nieczynne jeszcze pole namiotowe nad jeziorem Serwy. Rozbijamy się szybko, komary w normie. Edek rozpala ognisko, siedzimy i gadamy. Jutro wjazd na Litwę. Woda w jeziorze czysta , myję się i podziwiam piękno okolicy Idziemy spać, znowu grubo ponad 100 km.