Niebo bez chmurki. Tego poranka
Wtorek, 29 maja 2007
· Komentarze(0)
Niebo bez chmurki. Tego poranka postanowiłem wygrać wyścig na pakowanie. Zamek, pytanie, potwierdzenie, zapalenie palnika gazowego, otwieram namiot. Udając zaspanego, systematycznie pakuje rzeczy. Widzę Waldka, który macha energicznie łyżką z zupą, by za chwile rzucić się do pakowania. Śpiwór i materac już miałem spakowane , nic nie jadłem , więc nie miał szans. Po dziewięciu dniach byłem pierwszy, patrzałem na nich zadowolony, chociaż nadal nie wiedziałem o co im chodzi z tym pakowaniem. Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. Zapomniałem zapiąć jedną z gum mocujących worek i hak wszedł między szprychy. Było to powodem naderwania szprychy, pojawiły się pęknięcia na feldze, które po następnym tysiącu kilometrów, jak się później okazało, zaowocowały jej wymianę. Zgubiłem też jednego śledzia, niech mu ziemia lekką będzie. Na Kiejdany jechaliśmy drogą Edka, która niestety po pewnym czasie się skończyła. Edek zasięgnął języka. Okazało się, że w czasach radzieckich kursował tu prom, teraz nie. Pozostało znaleźć inną, niestety było to prawie 40 km szutru. Droga nie najlepsza, trzęsawka na której pozbawiłem się przytroczonych do worka klapek. Wszystko przez poranny pośpiech, zawsze były w worku. No trudno zostałem tylko z moimi SPD. Szuter się skończył, mijamy wioskę i znowu szuter, a więc to tylko asfalt przez wioskę. Docieramy do miejscowości Bukonys . Na widnokręgu potężne chmury, wiadomo, że będzie burza. Wykorzystujemy solidny przystanek autobusowy do jej przeczekania. Po godzinie jest jeszcze mżawka, postanawiamy jechać dalej. To był jedyny dzień jak się później okazało, w którym zmoknęliśmy. Zmoczeni docieramy do Kiejdan, miasto siedmiu rynków. Przejeżdżamy uliczkami, obok synagog, miasteczko zapuszczone, nie odniosłem dobrego wrażenia. Zmarznięci wchodzimy do cafe trochę się posilić. Zamawiam pieczeń z frytkami za 12 litów, chłopaki też. Wychodzi słońce i trochę schniemy. Małe zakupy w sklepie, trochę słodyczy i lody. Ruszamy na Kłajpedę. Edek ciągnie ostro do przodu , aż dostał reprymendę od Waldka, że nawet nie ma czasu rozebrać kurtki. Dostajemy się na E85, gdzie jedziemy szerokim poboczem. Zatrzymuje nas policja. Okazuje się, że tą drogą rowery nie mogą jeździć. Edek wyciąga mapę i pokazuje gdzie jedziemy. Policjant pokazuje gdzie mamy zjechać i każe po rusku ostrożnie jechać poboczem. Obyło się bez mandatu, pepik by nie przepuścił. Zjeżdżamy na równoległą drogę, zaczynają się ponownie pagórki. Co 20 km robimy przerwy, Waldek sypie puder. Nadszedł czas szukania noclegu. Teren zabudowany, jedziemy , jedziemy i nic. Zdesperowany Edek proponuje rozbić się 5 m obok drogi , w środku wsi na zupełnym widoku. Nie zgodziłem się. Namówiłem ich na skręt z tej drogi na pierwszym skrzyżowaniu. Skręcamy w lewo, los mi sprzyja, znajdujemy piękne miejsce, na wzgórzu, no i komarów brak, czyli można swobodnie porozmawiać o jutrzejszym dniu i dzisiejszych wrażeniach. Mój palnik gazowy nadal nie ruszony, okazuje się, że można przeżyć.