Rano pobudka w standardowy
Środa, 23 maja 2007
· Komentarze(0)
Rano pobudka w standardowy sposób. Pytanie, odpowiedz, syk palnika, ja ostatni. Muszę nad tym jeszcze popracować. Czuję się trochę jak w wojsku podczas pobudki, z czasem będzie mi się to
kojarzyć (ten ciąg następujących po sobie odgłosów ) z początkiem utworu Pink Floyd – „Money”. Ruszamy ostro dalej. Waldek stwierdza luzy w suporcie i w Mińsku Mazowieckim szukamy serwisu rowerowego. Jechałem przodem, po chwili odwróciłem się i byłem sam. Koledzy zniknęli. Pytaliśmy prędzej o sklep rowerowy, więc może pojechali inną drogą. Popytałem i dojechałem do sklepu , niestety ich nie było, komórka też nie odpowiadała. Trochę zdezorientowany nie widziałem co dalej. Jeździłem dwa razy wzdłuż ulicy wypatrując kolegów i nic. W końcu po 20 minutach zacząłem wracać drogą, którą jechaliśmy poprzednio. Znalazłem ich przed innym sklepem rowerowym, Waldek już
miał wymieniony suport, tylko dlaczego nikt za mną nie pojechał?. Postanowiłem bardziej uważać. Pojechaliśmy dalej, słońce prażyło nasze plecy. W miejscowości Węgrów zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym barze. Od tej pory nie będę pisał co jadłem, chyba, że było to coś innego niż schabowy. Jakoś zamarzył nam się camping, okazało się, że był. Po chwili mieliśmy wynajęty domek po 15 zeta od osoby. Domek trochę zapuszczony, wokół kolonia szpaków, które trzeba przekrzykiwać. Jest za to ciepła woda, więc wzięliśmy prysznic. Waldek obmacał tylna część ciała i stwierdził dramatycznie – jest bąbel. Szybko przebrał się i udał do apteki po plastry i maści. My z Edkiem natomiast udaliśmy się oglądnąć Węgrów – nic ciekawego. Zjedliśmy lody w cukierni. W nocy szpaki na szczęście milczały, więc spanie było dobre.
kojarzyć (ten ciąg następujących po sobie odgłosów ) z początkiem utworu Pink Floyd – „Money”. Ruszamy ostro dalej. Waldek stwierdza luzy w suporcie i w Mińsku Mazowieckim szukamy serwisu rowerowego. Jechałem przodem, po chwili odwróciłem się i byłem sam. Koledzy zniknęli. Pytaliśmy prędzej o sklep rowerowy, więc może pojechali inną drogą. Popytałem i dojechałem do sklepu , niestety ich nie było, komórka też nie odpowiadała. Trochę zdezorientowany nie widziałem co dalej. Jeździłem dwa razy wzdłuż ulicy wypatrując kolegów i nic. W końcu po 20 minutach zacząłem wracać drogą, którą jechaliśmy poprzednio. Znalazłem ich przed innym sklepem rowerowym, Waldek już
miał wymieniony suport, tylko dlaczego nikt za mną nie pojechał?. Postanowiłem bardziej uważać. Pojechaliśmy dalej, słońce prażyło nasze plecy. W miejscowości Węgrów zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym barze. Od tej pory nie będę pisał co jadłem, chyba, że było to coś innego niż schabowy. Jakoś zamarzył nam się camping, okazało się, że był. Po chwili mieliśmy wynajęty domek po 15 zeta od osoby. Domek trochę zapuszczony, wokół kolonia szpaków, które trzeba przekrzykiwać. Jest za to ciepła woda, więc wzięliśmy prysznic. Waldek obmacał tylna część ciała i stwierdził dramatycznie – jest bąbel. Szybko przebrał się i udał do apteki po plastry i maści. My z Edkiem natomiast udaliśmy się oglądnąć Węgrów – nic ciekawego. Zjedliśmy lody w cukierni. W nocy szpaki na szczęście milczały, więc spanie było dobre.